Jana Shostak w rozmowie z Interią odniosła się do ostatnich głośnych wydarzeń z jej udziałem. Wspomniała m.in. o słynnej konferencji, na której przykuła uwagę swoim krzykiem i głębokim dekoltem pytając: Dlaczego Robert Lewandowski nie musi nosić stanika, a ja muszę?
— Boję się o życie. W rządowych białoruskich mediach zostałam oficjalnie nazwana terrorystką, od kilku dni widzę tajniaków, którym wszystko nagrywają. To mnie jednak nie uciszy — wyznała Jana Shostak, dodając, że w tym samym roku odczuła na „własnej skórze” brutalność reżimu. Wróciła wtedy do kraju i podczas zimowej przerwy wzięła udział w manifestacji po sfałszowanych wyborach.
— Widziałam kobietę, która potknęła się i upadła, a później była bita przez omonowców. Bezpardonowo. Następnego dnia na śniegu napisałam „Żyje Białoruś”. Czekałam wtedy z kolegami na innych znajomych. Podeszło do nas dwóch tajniaków i spytało, czy mordą to będę ścierać. Prawie trafiliśmy do aresztu, zabrano nam paszporty, ale okazało się, że w więzieniu nie ma miejsca, jest przepełnione. Mieliśmy 15 sekund na to, żeby „wyp***”. Wtedy zrozumiałam w dosadny sposób, jak okrutny jest ten system — powiedziała Shostak.
Białoruska aktywistka wspomniała również, że w naszym kraju przyszła przed budunek przedstawicielstwa PE w Warszawie.
Następnie zaproszono ją na konferencję prasową Roberta Biedronia dotyczącą zatrzymania samolotu, którym leciał m.in. Roman Pratasiewicz. To właśnie wtedy o godzinie 18 krzyczała przez minutę wprowadzając w zakłopotanie media. Działaczka opowiedziała o swojej motywacji, a zarazem wielkiej bezradności, która zmusiła ją do takich kroków.
— Ważne dla mnie od początku było to, żeby mój głos poniósł się do europarlamentu, choć czułam, że jest to trochę nierealne. W ostatnim czasie dostałam jednak takie wstępne zaproszenie od jednego z posłów, Franka Sterczewskiego, do tego, by wspólnie wymyślić i opracować plan oraz pojechać do Brukseli i złożyć taki apel o działanie na ręce europosłów. Poza tym czuję, że zaczęło się o tym wszystkim, o sytuacji w Białorusi, głośno mówić dzięki temu, że krzyczę. Do mojego krzyku dołączają też inni. Mam wrażenie, że zaczęliśmy praktykować taką krzykoterapię — kontynuowała aktywistka.
Dziennikarka Interii zadała kolejne pytanie: Nie wszyscy zwrócili uwagę na twój krzyk. Część osób zaczęła komentować twój dekolt i brak stanika. Czy masz obawy, że część ludzi zapamięta tylko to, a nie twoje słowa?
Zobacz również: Wściekły pacjent zdemolował SOR w Miechowie. Straty wyceniono na 50 tys. zł [WIDEO]
— Tak, ja to wiem. Hejterzy będą zawsze. Postanowiłam tę sytuację wykorzystać. Jestem pozytywną hakerką, próbuję zmieniać hejt w coś pozytywnego. Zainicjowałam w związku z tym akcję #DekoltDlaBiałorusi, która polega na tym, że każdy może sobie na dekolcie napisać jedną z 16 polskich firm, które nadal współpracują z białoruskim reżimem lub jedną z 12 międzynarodowych firm, które również pośrednio wspierają ten reżim. Internet nadal wrze. Ja mam jednak do tego dystans, nieważne, co mówią, ważne, że mówią. Kuję żelazo, póki gorące. Chodzę bez stanika od dawna, czuję się z tym dobrze i nie zamierzam tego zmieniać. Przykro mi, że dla kogoś jest to wciąż dziwne, a szczególnie mi przykro, że jest to dziwne dla kobiet — odparła Shostak.
źródło: polsatnews.pl