Mężem prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej jest jej mąż Artur, który pełni funkcję ambasadora RP w Niemczech. Po decyzji TK odnośnie aborcji eugenicznej niemieckie bojówki mają uprzykrzać życie małżeństwa.
Niemieckie zwolenniczki aborcji nie mogą znieść tego, że w ich kraju pracują osoby, które przyczyniły się do zaostrzenia przepisów aborcyjnych. Tzw. „berlińskie dziewuchy” namawiają więc do aktów przemocy wobec państwa Przyłębskich.
Gazeta Wyborcza przetłumaczyła treść ulotek, które rozdają lewicowi aktywiści.
Czytaj także: Poznań: Chcieli zaatakować kościół, ale natrafili na tłum narodowców: „Ruszycie Kościół, a będziecie spie***ć k**wy!”
— Julia Przyłębska odpaliła bombę i natychmiast przeniosła się do Berlina. To, że kluczowa postać w procesie niszczenia demokracji i łamania praw człowieka schronienie znalazła akurat w otwartej na świat stolicy Niemiec, jest nie do przyjęcia. My, dumni obywatelki i obywatele Berlina, nie dopuścimy, by prowadziła wygodne życie w Niemczech, w czasie gdy nasz kraj trawi wywołany przez nią pożar — czytamy w ulotce.
— Pierwszy protest we wtorek zrobiłyśmy w tajemnicy, we własnym gronie 25-30 osób. Chodziło o to, by Przyłębską zaskoczyć, postawić pod murem. Żeby poczuła strach, który czują w Polsce dziewczyny, kiedy robią test ciążowy i widzą te czerwone kreski, albo gdy lekarz USG mówi, że wie pani, dziecko nie jest zdrowe. Żeby wyrwać ją z poczucia bezpieczeństwa — powiedziały „berlińskie dziewczyny” portalowi Oko.press.
Czytaj także: Kobieta rzekomo została pobita przez narodowców. Nagranie pokazało prawdę
— Policja berlińska jest po naszej stronie, podobnie władze miasta. Doskonale wiedzą, co się dzieje w Polsce — przekonują aktywistki.
W takiej sytuacji należy zapytać – czy państwo Przyłębscy są w Berlinie bezpieczni?
Źródło: wPolityce, Gazeta Wyborcza, Oko.press
